Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Materiały z archiwum Heleny Ściborowskiej-Mierzwiny

Od redakcji:
W artykule połączyliśmy w jedną całość fragmenty trzech różnych notatek Heleny Ściborowskiej-Mierzwiny opisujących jej znajomość z Józefem Dąbrowskim. W maszynopisach tych notatek w kilku akapitach autorka podała nieznacznie różniące się od siebie informacje o tych samych wydarzeniach zaznaczając odręcznie poprawki i obecnie niemożliwym jest ustalenie, która relacja była ostateczną. Konsolidując tekst notatek starano się zachować kolejność opisów następujących po sobie wydarzeń oraz zachować styl pisarski autorki z dawnymi określeniami i zwrotami często używanymi w podkrakowskiej wsi, i korygować jedynie błędy literowe.

Podobnie jak w artykule ŚMIERĆ JÓZKA zamieszczonym w 2023 roku w Rodzinniku M (http://www.mierzwa.org.pl/index.php/rodzinnik-m/wydanie-internetowe-2023/2-dziay/rodzinnik/379-wspomnienie-o-jozefie-dabrowskim) także obecnie wskazujemy kolejną publikację, w której nasi czytelnicy mogą odnaleźć biogram Józefa Dąbrowskiego, w okresie międzywojennym wybitnego działacza ludowego. Winietę TYGODNIKA NADWIŚLAŃSKIEGO i pierwsze akapity biogramu zamieściliśmy przed notatkami Mierzwiny.

Już niebawem postaramy się przedstawić jeszcze inne wspomnienia Heleny Ściborowskiej-Mierzwiny o jej przyjaźni i współpracy z Józefem Dąbrowskim z rękopisów i maszynopisów odnajdowanych w rodzinnym archiwum. (WM)

 12

WSPOMNIENIA O JÓZEFIE DĄBROWSKIM

Dąbrowskiego poznałam w następujących okolicznościach: zaraz po maturze w r. 1930 wyjechałam do domu rodzinnego do Kościelnik, Od kuzynki mej M. [Marianny Franciszki – red.] Tkaczyk dowiedziałam się, że we wsi, a szczególnie między młodzieżą panuje wielkie podniecenie, bo przeszłej niedzieli był tu na wsi pod figurą - gdzie według starego zwyczaju w pogodne dni zbierają się chłopaki na pogwarki, jakiś akademik. Przyszedł on z naszymi z Wyciąż, gdzie chciał założyć Koło Mł.

3

Ma być w przyszłą niedzielę jeszcze raz u nas, może kierownik udzieli szkoły na większe zebranie. Ci, co się zetknęli z tym akademikiem: Staszek Adamczyk i Mikołaj Łoboda przyszli do mnie i dokładniej opowiedzieli mi o wszystkim. Uradziliśmy wspólnie, że dobrze by było i u nas takie Koło założyć. We wsi było wielkie zapotrzebowanie na młodzieżową organizację.

W wakacje urządzaliśmy przedstawienia w szkole. Jako aktorzy, młodzi brali w nich udział z wielką ochotą, chętnych było aż za dużo żeby wszystkim dogodzić a nie wzniecać zazdrości, trzeba było układać bardzo szeroki program przedstawienia.

4

„Polska już wolna…” – inscenizacja w wykonaniu dziewcząt z kościelnickiego Koła „Znicz” (1930 rok). Pierwsza od lewej Helena Ściborowska (po mężu Mierzwa), córka Józefa i Franciszki Agnieszki z domu Tkaczyk (fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Robiliśmy te przedstawienia bez żadnych zezwoleń, w szkole, niby pod jej egidą, ale władze administracyjne mogły się do tego przyczepić. Nie wszystkich jednak dało się skupić koło teatrzyku, ci co źle czytali, a było takich b. dużo już się do teatru nie nada [wali – red.]. Była też we wsi grupa chłopaków, którym imponowały tylko bitki, pijaństwo, siali postrach w okolicy i ściągali zemstę sąsiadów na resztę młodzieży zupełnie niewinnej. Może i tych zabijaków dałoby się czasem zająć w takim Kole. Mówił ten akademik, że i dziewczęta mogą do Koła należeć, matki na pewno będą stawiać opór, bo i na próby dziewczęta najczęściej wypłakiwały pozwolenie u rodziców, wiecznie lękających się zgorszenia. Zgromadziłam koło siebie niewielki zespół dziewcząt śmielszych i odważniejszych. Te na pewno potrafię nakłonić do wpisania się do Koła, a za nami pójdą inne. Kiedy jednak ci dwaj organizatorzy poszli ode mnie, nasiadły mię rozmaite wątpliwości. Na ogół nikt bez własnego interesu z zewnątrz do wsi nie przychodził, barki chłopskie uważane były za wygodną drabinę dla spinania się po egoistyczne interesy sprytnych jednostek, a przypomniało mi się jeszcze i kazanie kościelne z ostatniej niedzieli: na dziękczynienie za maturę byłyśmy maturzystki na mszy w budowanej na wielką skalę bazylice u Jezuitów na ul. Kopernika. Kaznodzieja dookoła mówił o jakiś prorokach, którzy przychodzą w owczej skórze, a są strasznymi wilkami. Żyjąc przez szereg lat w tym samym otoczeniu, nikogo za takiego wilka nie uważałam, kazania słuchałam bez większego zainteresowania, ale teraz mi się to przypomniało, a nóż ten akademik to właśnie taki „wilk”? Ano zobaczymy!

Niedziela, upalna czerwcowa niedziela. Chłopcy załatwili z kierownikiem wynajęcie sali szkolnej. Po sumie stanęliśmy w dzwonnicy i każdego z osobna informujemy i zapraszamy na zebranie, ja oczywiście dziewczęta i młodsze kobiety, o których wiem, że są postępowe. Zebranie będzie po nieszporach, bo na to nabożeństwo chodziła młodzież niemalże obowiązkowo i w porze poobiedniej, nikt by na żadne nawet najciekawsze zebranie nie poszedł, bo bałby się gwałcić święta, ale po nieszporach to już takie rzeczy były dopuszczalne. Rzeczywiście, cała młodzież z nieszporów wali do szkoły, a ze wsi i z wszystkich przysiółków drogą i ścieżkami ciągną starsi, mężczyźni i kobiety z dziećmi koło siebie i na rękach. Na te dzieci tośmy nie radzi, bo na pewno będą robić harmider, ale kobiety usprawiedliwiają się, że chcą posłuchać, a gdzież na ten czas dzieci podzieją?

5 6
Dzwonnica przed kościołem pw. Wszystkich Świętych w Krakowie-Górce Kościelnickiej
(ul. Podbiałowa 6) w styczniu 1977 (po lewej) i w styczniu 2024 (po prawej)
(fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy) (fot. Wojciech Mierzwa)

Kościelniki w tych czasach to była wieś od świata odgrodzona fatalnemi drogami, nawet krewni rzadko kiedy odwiedzali rodzinę, a cóż dopiero obcy i to nie w okresie wyborów!

7 8
Kościelniki, droga w części zwanej Topolówką w latach pięćdziesiątych XX w. (obecnie ul. Andrzeja Stopki) Kościelniki, błonia (obecnie przy ul. Pysocice)
w latach pięćdziesiątych XX w.
(fot. w zbiorach Marii Łobody)
9

Budowa utwardzonej drogi w Kościelnikach (początek lat sześćdziesiątych XX w.) na odcinku w kierunku Niepołomic (obecnie ul. Kościelnicka); na zakręcie po lewej stronie stary dom (obecnie już nie istnieje) matki Piotra Musiała, po prawej – dom Marii Zając, też już nieistniejący (fot. w zbiorach Marii Łobody)

Każdy ciekawy, co też ten mówca powie, a może sól lub cukier potanieje, a może zapowie, że ceny płodów rolnych podniosą? Głównie takich wiadomości nadsłuchiwali wtedy chłopi.

Sala, korytarz i podwórko szkolne wybite narodem, napięcie, wyczekiwanie, a mnie wciąż dręczy pytanie, czy też to nie ten wilk w owczej skórze z kazania.

Jadą! Jadą! słychać wołanie z podwórka. Nasi chłopcy wyjechali do granic wsi na rowerach po prelegenta, jemu też rower prowadząc.

Do sali wszedł w asyście naszych młody, lat dwudziestu paru człowiek, wzrostu może mniej niż średniego, szczupły, czy przy naszych dębczakach tak mizernie wygląda? W popielatym ukurzonym od drogi ubraniu, z grubą laską, bo wtedy taka moda panowała, szatyn na bok zaczesany, o twarzy może niezbyt ładnej, z nosem kluchowatym, ale bardzo miłej, opalony. Widać, że się nie spodziewał takiej ilości słuchaczy, bo z zażenowaniem spogląda po sali niebieskimi oczyma. Organizatorzy Adamczyk i Łoboda niezdarnie przedstawiają go zebranym, że nazywa się Józef Dąbrowski i proszą za stół, aby zabrał głos.

Nie o tem, że potanieje cukier mówił Dąbrowski, ale po prostu [wytknął – red.] nam Kościelniczanom wszystkie grzechy główne i powszechne, niby to mówiąc w ogóle o chłopach.: nie ma jedności między przywódcami chłopskimi, nie ma zgody między wsiami, nawet w jednej wsi gryzą się rody z rodami, sąsiedzi z sąsiadami, na palcach można policzyć takie rodziny, w których panuje zgoda i miłość rodzinna! Ziarenka piasku lada podmuch wiatru rozmiecie, ale ta sama ilość piasku zlepiona lepiszczem i uformowana w bryłę, nawet przed huraganem się ostoi, każdy się boi uderzenia takiego kamienia. Chłopi muszą być takim groźnym kamieniem, a wrogowie wsi i chłopa, niszczą to lepiszcze, zgodę i społeczne współżycie; bo tylko chłopów zwaśnionych między sobą, rozproszonych, niezorganizowanych i ciemnych można wykorzystywać do woli. Starsi mają już zastarzałe przywary, ale młodzież trzeba w innym duchu wychowywać, na to jest organizacja Związek Młodzieży Wiejskiej, który podjął się takiego zadania…

W tym duchu przemawiał Dąbrowski, popierając przemówienie przykładami, jakby z życia naszych Kościelnik wyjętymi, dowcipnymi zwrotami, oszczędnym gestem drobnych, niemalże kobiecych rąk. Oj! Takimi rękami to prawie kartki książek przewracać! Po przemówieniu Dąbrowskiego, kiedy się organizatorzy zwrócili do zebranych, kto się chce do Koła zapisać? „Pisać wszystkich” wołano ze sali. „Prawda tu była powiedziana!” „Dokąd ma być to rozbicie!” Prelegent jednak zarządził przerwę i pojedyncze, dobrowolne wpisy każdego. Chłopcy samodzielniejsi, wszyscy się wpisali, ale wiele z dziewcząt odłożyło wpis do zgody rodziców.

W mojej głowie wygasły co do prelegenta wątpliwości, czy to przypadkiem nie wilk w owczej skórze - do koła się zapisałam.

Później, kiedy miałam już dostęp do aktów Związkowych wyczytałam w Książce Wyjazdów uwagi przez Dąbrowskiego o mnie po tym zebraniu pisane. Że jest w tych Kościelnikach maturzystka o takim a takim nazwisku, którą należałoby się zająć i dla Znicza przyhołubić.

Nikt tego nie robił i nie musiał robić. Wdzięczna byłam Józkowi, że nas na tym zebraniu ze Zniczem powiązał, może byśmy i sami trafili, ale trwałoby to na pewno dłużej. Trzy wsie od nas, w Pleszowie, od dawna istniało Koło Młodzieży, ale mówiono, że do tego Koła sama kmieca młodzież należy, my wieś raczej biedna, gdzie nam było z Pleszowiakami się równać.

Kiedy po wakacjach znalazłam się w Krakowie, postać Dąbrowskiego urosła w moich oczach, przekonałam się, że należy on do areopagu związkowego i koledzy ze zdaniem jego poważnie się liczą.

Ludzi łączą ze sobą rozmaite uczucia. Ja z rodzeństwa byłam najstarsza, to rzadko kiedy korzystna sytuacja, zazdrościłam innym dziewczętom, że mają starszych braci, miał je kto bronić. Uczucie moje do Józka ułożyło się właśnie tak, jak do wytęsknionego starszego brata, choć widziałam, że jest on człowiekiem apodyktycznym, dużo od nas kolegów, jeśli chodzi o pracę, wymagającym, ale i sobie nigdy nie pobłażał. Szacunek dla Józka i zwiększenie sympatii dla niego spowodował następujący przypadek: pewnego razu, po jakimś zebraniu w lokalu na Radziwiłłowskiej była nas dość duża grupa akademików. W drugim pokoju za biurkiem siedział zadumany Miłkowski, a z boku nieswój ogadziały, oklapnięty, inny jak zawsze, Wojtek Skuza i któryś jeszcze z kolegów, ale już nie pamiętam. Dąbrowski też jakiś zaperzony i zdenerwowany kręcił się to tu to tam, wreszcie poprosił nas, abyśmy szybko opuścili lokal bo będzie on potrzebny na pewną konferencję. Mnie się to wszystko nie podobało, o tej porze konferencja? Ej! coś się za tym kryje innego!. Przyszło mi do głowy, czy oni tu spisku nie układają, a może granaty mają zamiar robić? U młodych to zawsze możliwe. Niby guzdrałam się przy ubieraniu, a między piecem i szafą, za stosem gazet i innych papierzysków, przygotowałam sobie kryjówkę. Upozorowałam wyjście z kolegami, a niby to, że idę coś załatwić u dozorczyni, odeszłam od towarzystwa i skoro oni znaleźli się poza bramą, ja w te pędy na górę i po cichutku do mojej kryjówki. Jednak był szelest, bo któryś wyjrzał z drugiego pokoju, ale po ciemku widocznie nic nie zauważył, drzwi się z powrotem przywarły. Słucham z zapartym oddechem i tłukące się ze zdenerwowanie serce rękami przyciskam. Usłyszałam kazanie Józka Dąbrowskiego do Wojtka Skuzy, może nawet nie tyle kazanie, co bolesną prośbę, zaklinanie na wszystko, żeby się poprawił, nie pił, w podejrzane towarzystwo nie wchodził, bo jest najzdolniejszy ze zdolnych, bo wieś na jego poezję czeka, musimy wszyscy dawać jednak lepszy przykład. „Chodź bym miał jedną jedyną łyżkę strawy, podzielę się z tobą” mówił Józek, „ale zmień się, ustatkuj”. Wojtek naprzód starał się zbagatelizować zarzuty, potem jednak spokorniał. Tłumaczył się słabością charakteru i rodzinnymi skłonnościami, wreszcie rozłożony do cna słowami kolegów, kto wie czy nawet nie na klęczkach, bo coś stuknęło o podłogę, przysięgał poprawę, do łez mię rozczuliła troska Dąbrowskiego o poziom i przyszłości tego naszego enfant terrible [okropne dziecko, oznacza osobę łamiącą wszelkie reguły, nietaktowną – red.] Wojtka. Wstyd mi było, że mię takie niemądre podejrzenia naszły i po cichutku wysunęłam się z kryjówki i z lokalu w największym sekrecie do dnia dzisiejszego zatrzymując wszystko. Nie jeden raz tę lekkomyślną owieczkę - Wojtka Skuzę „dobry pasterz” Józek zaganiał do gromady.

10
II Wojewódzki Kurs ZMW RP „Wici” w Otfinowie w dniach 23-27 VIII 1933. Wśród siedzących na trawie m.in.: Ignacy i Zofia Solarzowie, Mieczysław Kafel, Jakub Baran. Wśród siedzących na ławce pośrodku od lewej: Bronisława Baranówna, NN, Stanisław Miłkowski, Helena Ściborowska, Stanisław Mierzwa. Ponadto wśród stojących: A. Barszcz, Jan Dusza, Stanisław Matysik, Franciszek Flis, Stanisław Midura, Franciszek Joniec, Mieczysław Kabat, Józef Migała, Józef Marcinkowski, Józef Wilk, Jan Witaszek i inni (fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Znów podobna historia – ferie zimowe chyba 1934 roku. W domu były trudne warunki materialne, długi za grunt zakupiony, mój zatarg z rodziną, nie było, po co jechać na Święta. Państwo, u których miałam korepetycję zaprosili mnie na Wieczerzę Wigilijną. Dzień przed Wigilią, myślę sobie wszyscy się już rozjechali na święta, zrobię ja tu wreszcie generalne porządki w lokalu i pracą smutek i tęsknotę stłumię. Z Rynku, gdzie mieścił się handel Drzewkami Świątecznymi, przyniosłam snopek choiny, aby ozdobić ściany i stoły, dozorczyni Olearczykowa, piekąc placki, nagrzała mi wody, pozapalałam w piecach lokalu niepotrzebnymi papierzyskami, poczyściłam okna, umyłam w ostatnim pokoju podłogę, miły, przytulny jest ten pokój, gdzie urzędują Zarządy Związku i Pamlu [PAML-u – red.], pachnie w nim lasem, dębami, od mokrych klepek podłogi i żywicą od choiny. Posuwam się z myciem podłogi ku drzwiom wejściowym w drugim pokoju na bosaka, wyzaginana, aż tu drzwi się otwierają i wchodzi Józek Dąbrowski! A niechże cię… Speszył się niepomiernie na mój widok i ja się też speszyłam… Przyszedł jak i w inne wieczory pisać Rejestr Członków, jedną z ksiąg handlowych, które musieliśmy prowadzić jako Spółdzielnia. Oj! Cośmy za zmartwienie mieli z tymi księgami. Ile się to chłopaczyska namęczyli, nadyskutowali, gdzie zapisać „ma” a gdzie „winien”. Rejestr musiał być dokładnie i czytelnie prowadzony i właśnie Józek go się podjął wypisywać z deklaracji członków, mimo, iż miał dużo innych zajęć społecznych i robił też prace naukowe z dziedziny chemii. Dlaczego do domu nie pojechał? Czy i on w pracy tęsknotę przyszedł topić?

Jeszczem nie skończyła tej nieszczęsnej podłogi znów się drzwi otwierają – staje w nich Wojtek Skuza i on też nie pojechał na święta. Zmarznięty, w lichej płaszczynie, jak to psie bezpańskie pojeżone, poszczałcone [nieznane określenie – red.] od zimna, może się przyszedł zagrzać, a może i przenocować? Poszedł do Józka i obaj ten Rejestr tworzyli, a ja wreszcie dokończyłam sprzątania. Józek (miał już wtedy asystencką pensję) zaproponował nam wspólna kolację w rest. na Floriańskiej. Po kolacji przenieśliśmy się na herbatę do sławnej Jamy Michalikowej, którą pierwszy raz oglądałam. Wojtek jako jej bywalec, tłumaczył mi rysunki i malowidła, aliści widzę, że od w rogu stojącego stolika wyraźnie ktoś na Wojtka zmruguje, poszedł tam na jedno słówko i nim oboje z Józkiem podnieśliśmy głowy znad szklanek herbaty, Wojtka w ogóle w lokalu nie było, ani w zakamarkach które obszukał Józek, dosłownie jakby wyparował. Odprowadził mnie Józek pod mieszkanie, bo daleko na peryferiach mieszkałam, zarzekał się w drodze, że choćby miał przetrząsnąć wszystkie krakowskie lokale, znajdzie Wojtka, za kołnierz go wywlecze i chyba na klucz zamknie, aby abstynencją uczcił chociaż te dwa dni świąteczne w roku i tak też Józek zrobił z tą niepoprawną owcą Wojtkiem. Wyplózł się jednak Skuza z twardych rąk Dąbrowskiego, bo przeniósł się do Warszawy.

Nieraz sobie myślałam, gdzie by się komu chciało w innych organizacjach tyle troski wkładać, aby od katastrof ratować nie brata, nie krewnego, a tylko kolegę?

11

Grupa delegatów ZMW „Wici” Spółdzielnia Oświatowa pod Pomnikiem Grunwaldzkim w Krakowie podczas przerwy w kursie w 1934 roku. Stoją od prawej: Jakub Baran, Tadeusz Kawula, Stanisław Mierzwa, Helena Ściborowska, Franciszek Boduch, NN, A. Posłuszny, Józef Stryszowski. W drugim rzędzie: Stanisław Marcinkowski, Stefan Midura, Wojciech Skuza, Kazimierz Kozieł i in. U góry w środku: Jan Gajoch, J. Pardyka i in. (fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Józek był wybuchowy, ale jakoś między nami do żadnych nieporozumień nie dochodziło, z jednym jedynym Józkiem w organizacji byłam na ty. Pewnego razu przygotowywaliśmy wieczornicę z „herbatką”, obliczaliśmy ile będzie gości, aby wiedzieć ile szkła i nakrycia mamy wypożyczyć. Ponieważ miałam już doświadczenie, jakie mycie będzie mnie czekało przy mnogości szkła i zastawy, bo koleżaneczki poszły tańczyć z kolegami, a areopag zajmował się zwykle w takich razach poważnymi dyskusjami ze starszymi gośćmi ludowymi, którzy zabawy nasze zaszczycali, proponowałam zatem szkło i nakrycia w jak najoszczędniejszej ilości. Że nie ma kto tego myć, że dużo trzeba pieniędzy na kaucję, że się więcej zniszczy i wielkie sumy, jak na nasze stosunki, będzie trzeba odszkodowania płacić. Witaszek i Mierzwa z wrodzonego skąpstwa i troski o grosz publiczny w te pędy podchwycili moje końcowe argumenty i poparli mój wniosek, aż tu jak nie skoczy Józek Dąbrowski. „Co? chcecie żebyśmy z jednej miski jedli jak u mamy w chałupie? A gdzie form towarzyskich ma się nauczyć akademik, jak nie na przyjęciach we własnej organizacji? Mówią potem ludzie o inteligent a nie umie trzymać widelca! Damy kol. Heli pomoc z kilku kolegów, ale zastawa niech będzie jak na królewskim dworze!” Cóż było mówić? – Józek miał rację!

Józek nie miał zwyczaju rozdawania pochwał, nie słyszałam też, aby kiedy komplementował koleżanki, ale raz usłyszałam u niego nie byle jaką pochwałę. Na ćwiczeniach z nasionoznawstwa przydzielono mnie do stołu, gdzie zasiadali koledzy rolnicy hrabiowie, co prawda nie pierwszy raz tak było, prawdopodobnie myliło tu układającego moje nazwisko na ska, ja czułam się źle w tym towarzystwie ale i hrabiom też to chyba nie było na rękę. Oglądamy sobie rozmaite nasiona przez lupy i pod mikroskopem pod kierownictwem asystenta Ralskiego (zginął w Katyniu) [zginął w Charkowie – red.] hrabiowie opowiadają sobie historie swych dziwnych herbów wreszcie jeden z nich pyta mnie głośno z ironicznym uśmiechem, a pani koleżanka jaki ma herb, bo nie pamiętam? Kupa gnoju w szczerym polu odparłam mu na cały głos a cała pracownia aż trzęsie się ze śmiechu razem z asystentem. Kto Józkowi o tem powiedział nie wiem, ja nie uważałam tego za specjalne jakieś bohaterstwo, nadające się do rozpowszechniania, nie było to ani pierwszy ani ostatni raz, Józek przy najbliższem spotkaniu ogromnie mnie pochwalił za odwagę, ale jak się nad tą moją ripostą unosił właśnie powinniśmy być tym nowym pokoleniem inteligentów chłopskich, które się własnego pochodzenia nie wstydzi, ale przeciwnie jest dumne z niego.

Osobną, wielką kartą w życiu akademickim Józka był słynny okupacyjny strajk na UJ w roku 1933 w lutym rozpoczęty przez Paml [PAML – red.], a poparty przez wszystkie organizacje od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy, oprócz organizacji sanacyjnych, co w sprawozdaniu stwierdził sam komisarz [podkomisarz Policji Państwowej Wiktor Olearczyk – red.] Olearczyk. Był to wielki protest przeciwko ustawie o ustroju szkół akademickich, która znosiła autonomię i podwyższała opłaty za studia na uniwersytetach o 250% ze 120 zł na 300 zł. Z inicjatywy Dąbrowskiego i głównie jego autorstwa były obydwie ulotki, jakie się wtedy ukazały. Szczególnie dużo krwi napsuła władzom ulotka-klepsydra. Odbyło się wtedy dużo wieców protestacyjnych pod Collegium Novum i w innych miejscach. Od Pamlu [PAML-u – red.] przeważnie przemawiał na nich Dąbrowski, czasem Skuza i inni. Przemówienia Józka biły w twórców ustawy jak grad ostrych kamieni, a Pamlowi [PAML-owi – red.] zyskiwały zastępy sympatyków. Strzelcy starali się wszelkimi sposobami zniechęcić naszego mówcę do dalszych występów oratorskich. Raz pamiętam w czasie przemówienia Józka na wiecu przed Collegium N. ktoś z gromady Strzelców zaczął piskliwym niby kobiecym głosem, naśladując może matkę Józka wołać „Józiu, Józiu, kaześ ty?”, a tymczasem Dąbrowski, bez odrobiny speszenia, w tym samym tonie co przemówienie odpowiada, zwracając się w stronę Strzelców skąd głos pochodził „Józia to wy macie na Maderze, to sobie na niego wołajcie.” Była to aluzja do Piłsudskiego, który był wtedy na wywczasach na Maderze. Jaką burzę oklasków otrzymał wtedy Józek! Na innym znów wiecu w tej samej sprawie Strzelcy chcąc skompromitować Dąbrowskiego wytoczyli według ich mniemania chyba najcięższą kolumbrynę, także piskliwym kobiecym głosem zaczął z ich grupy ktoś wołać Józiu, Józiu kaz mos widły? Przytyk do chłopskiego pochodzenia Józka, a ten zupełnie swobodnym głosem odpowiada: „ A przydały by mi się przydały, żeby ten gnój sanacyjny z Uniwersytetu wyrzucić” i jakby nigdy nic ciągnie dalej tok swojego przemówienia. Jednym słowem riposty Józka były wspaniałe i na łopatki kładły przeszkadzającym mu sanatorów. Za te wszystkie wyczyny mściły się władze sanacyjne na Dąbrowskim, parły na władze uniwersyteckie aby skreślić z listy studentów, był aresztowany sądzony, skazany na 3 mies. aresztu, w apelacyjnym sądzie zwolniony.

W okresie walki z Ustawą Jędrzejewiczowską o ustroju szkół akademickich, kiedy to Paml [PAML – red.]strajk na UJ zainicjowała Józek jak i inni koledzy siedział w więzieniu i przez długi czas policja go bardzo natrętnie inwigilowała aż mu się to uprzykrzyło całkowicie i postanowił sobie z tajniaków zadrwić na całego, zawinął w papier rzecz nie nadającą się do pokazywania i niesie ten pakunek pod pachą szarówką, a ogląda się niczym prawdziwy spiskowiec z powieści za siebie. Co pan tam niesie podskakują do niego tajniacy koło ul. Karmelickiej. Józek się kręci, sprasza, że absolutnie nie może powiedzieć, prowadzą go zatem na komisariat na Siemiradzkiego i tam się sprawa wyjaśnia… policjanci są wściekli, a Józek się filuternie uśmiechając tłumaczy im, że niósł sobie własną rzecz do zbadania do pracowni, jest przecie chemikiem, no i ci panowie zażądali, żeby im powiedział, co tam niesie, a on się wstydził…

12
W budynku Fundacji „Wisła” przy ul. Radziwiłłowskiej 23 w Krakowie członkowie PAML (Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej) w przerwie sylwestrowej zabawy 1935/1936 r. W przedostatnim rzędzie stoją od prawej: NN, Stanisława Mierzwa, Helena Ściborowska (fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Kiedy pobraliśmy się z Mierzwą i mieli już własny dom, Józek był często naszym gościem. Pamiętam jego walkę co wybrać karierę, dobrą posadę w przemyśle chemicznym, czy zostać w robocie, wybrał to drugie.

Spodziewałam się dziecka, Józka upatrywaliśmy na chrzestnego ojca, ponieważ był pierwszym drużbą na naszym weselu. Po ciężko przebytym połogu w szpitalu przyjechałam z synkiem do domu, widzę leżąc w łóżku koło szafy okręgowy sztandar Str. z żałobą, ale mąż szybko i dyskretnie czarną szarfę odpiął i na moje pytanie co to znaczy wmawia mi, że mi się przywidziało. Wstałam, w szufladzie znalazłam opaskę czarną, nim drugi raz otworzyłam stolik, opaski tam nie było, mąż się wypiera, że w ogóle o tem nic nie wie, możem jeszcze pod wrażeniem śmierci mej i dziecka, która nam groziła, może mi się faktycznie wydaje. Ale czułam się już mocno i o chrzcinach z mężem zagaduję, mąż jakoś idzie na przedłużenie tej sprawy, (Nigdy między mężem moim, a Józkiem do żadnej sprzeczki nie doszło, ale nuż teraz się poróżnili) wreszcie powiadam, że napiszę do Józka, czy zgodzi się nam kumotrować, bo mię to jakoś dziwi, że taki dotąd częsty nasz gość, dotąd nas nie odwiedził i wtedy mąż dopiero powiedział mi o tej strasznej katastrofie. Rzeczywiście nie wiem jakbym ją była przeżyła, gdybym się była o niej dowiedziała w okresie mojego ciężkiego połogu.

13 14
15
Budynek nr 23 przy ulicy Radziwiłłowskiej w Krakowie (stan obecny, styczeń 2024)
(fot. Wojciech Mierzwa)

 Helena Ściborowska-Mierzwina

Kraków, 1973 rok

Od redakcji:

  • wspomniany w tekście Stanisław Adamczyk przed przeprowadzeniem się do Krakowa mieszkał w Kościelnikach, w domu sąsiadującym z domem rodziców Heleny Ściborowskiej po mężu Mierzwa, ożeniony z Marią, był bratem Józefa pochowanego na cmentarzu w Górce Kościelnickiej,
  • Marianna Franciszka Tkaczyk żyła w latach 1896-1985, była córką Mateusza (Macieja?) zwanego „Matusem” i Franciszki z domu Tereszczyk, została pochowana na cmentarzu w Górce Kościelnickiej; więcej informacji podano w artykule WSPOMNIENIE O MARIANNIE TKACZYK w Rodzinniku M w 2018 roku (http://www.mierzwa.org.pl/index.php/rodzinnik-m/wydanie-internetowe-2018/19-dziay/326-wspomnienie-o-mariannie-tkaczyk),
  • Janusz Jędrzejewicz (ur. 21 czerwca 1885 w Spiczyńcach, zm. 16 marca 1951 w Londynie) – major piechoty Wojska Polskiego, pedagog i polityk z okresu międzywojennego, premier, członek obozu piłsudczykowskiego. Brat Wacława, żonaty z Marią Stattler, później z Cezarią Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz. W latach 1914–1918 w Legionach Polskich i Polskiej Organizacji Wojskowej. Po odzyskaniu niepodległości pełnił służbę w Wojsku Polskim, a następnie był członkiem Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, posłem na Sejm oraz senatorem. Od 12 sierpnia 1931 do 22 lutego 1934 piastował urząd ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Wdrożył wówczas reformę szkolną, zwaną od jego nazwiska reformą jędrzejewiczowską. Od 10 maja 1933 do 13 maja 1934 stał na czele rządu. W 1939 po klęsce wrześniowej udał się na emigrację. Początkowo przebywał w Rumunii, potem w Palestynie i Wielkiej Brytanii. Prezes zarządu powołanego w Palestynie Związku Pracy dla Państwa. … Jędrzejewicz zmierzał do ogarnięcia wpływami obozu piłsudczykowskiego polityki oświatowej, naukowej i kulturalnej. Z jego inicjatywy zlikwidowano 52 katedry w szkołach akademickich, co środowisko naukowe traktowało jako rewanż władzy na profesorach za protesty przeciw umieszczeniu polityków opozycji w twierdzy wojskowej w Brześciu w 1930 r. Do sukcesów ministra należą ustawy, którą Sejm przyjął: 11 marca 1932 ustawę o ustroju szkolnictwa, a 15 marca 1933 ustawę o państwowych szkołach akademickich. … Zmarł 16 marca 1951 w Londynie. Pochowano go na cmentarzu Beckenham Cemetery (Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Janushz_Jędrzejewicz),
  • Mikołaj Łoboda, rolnik, żył w latach 1904-1999, był synem Andrzeja i Wiktorii z domu Sendorek, został pochowany na cmentarzu w Górce Kościelnickiej,
  • Stanisław Miłkowski (ur. 6 czerwca 1905 w Sikorzycach koło Dąbrowy Tarnowskiej, zm. w kwietniu 1945 w obozie Bergen-Belsen) – polski działacz ludowy, przedstawiciel polskiego agraryzmu. W 1929 był współzałożycielem Związku Młodzieży Wiejskiej w Krakowie. Od 1930 do 1931 był prezesem Ogólnopolskiego Związku Akademickiej Młodzieży Ludowej. W latach 1933–1934 był prezesem, a od 1935 do 1938 I wiceprezesem związku. W latach 1931–1939 należał do Stronnictwa Ludowego. W 1935 współtworzył programy SL i ZMW. 8 grudnia 1935 został członkiem Naczelnego Komitetu Wykonawczego i Rady Naczelnej tej partii. 15 marca 1936 został zastępcą członka NKW SL, którym był, podobnie jak członkiem RN SL, do 26 lutego 1938. W czasie wojny udzielał się w Stronnictwie Ludowym „Roch” pod pseudonimem „Sikorzycki”. Od 1940 do 1944 przewodniczył komisji programowej Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego. W latach 1941–1943 był redaktorem miesięcznika „Przebudowa”. W okresie 1944–1945 więziony był w obozach koncentracyjnych Stutthof i Bergen-Belsen (Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Mi%C5%82kowski_(dzia%C5%82acz_ludowy),
  • Wiktor Olearczyk, podkomisarz Policji Państwowej, kierownik Brygady Politycznej Wydziału Śledczego Policji Państwowej w Krakowie,
  • Edward Ralski (ur. 1 lipca 1901 w Osieczanach, zm. 1940 w Charkowie) – polski botanik, ekolog roślin, profesor Wydziału Rolniczo-Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego, taternik, porucznik kawalerii rezerwy Wojska Polskiego, ofiara zbrodni katyńskiej. Syn Teodora i Katarzyny z Batków. Szkołę powszechną i gimnazjum ukończył w Myślenicach. W listopadzie 1918 porzucił naukę, wstąpił do odradzającego się Wojska Polskiego, by w 6 kompanii odtworzonego 5 Pułku Piechoty Legionów uczestniczyć w bitwie o Lwów. Do gimnazjum powrócił z końcem marca 1919 roku i 30 maja 1919 w terminie zdał z wyróżnieniem egzamin maturalny. Podczas ofensywy Armii Czerwonej na początku lipca 1920 wstąpił jako ochotnik do 8 pułku ułanów i w jego szeregach walczył aż do zawarcia rozejmu w wojnie polsko-bolszewickiej. 7 lipca 1923 ukończył Studium Rolnicze przy Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 1934 docent uprawy roli i roślin na Wydziale Rolniczym Uniwersytetu Jagiellońskiego, a następnie od 1 października 1938 profesor Wydziału Rolniczo-Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego. Był członkiem między innymi Komisji Fizjograficznej PAU i Polskiego Towarzystwa Botanicznego. W pracy naukowej zajmował się trawami polskimi. Na stopień porucznika został mianowany ze starszeństwem z 1 stycznia 1935 i 58. lokatą w korpusie oficerów rezerwy kawalerii. W sierpniu 1939 zmobilizowany, walczył w kampanii wrześniowej. Po agresji ZSRR na Polskę wzięty do niewoli sowieckiej i przewieziony do obozu w Starobielsku. Wiosną 1940 zamordowany przez NKWD w Charkowie. 5 października 2007 minister obrony narodowej Aleksander Szczygło mianował go pośmiertnie na stopień kapitana. Awans został ogłoszony 9 listopada 2007, w Warszawie, w trakcie uroczystości „Katyń Pamiętamy – Uczcijmy Pamięć Bohaterów”. Miał żonę i córkę (Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Ralski),
  • Wojciech Skuza (ur. 6 kwietnia 1908 w Łubnicach, zm. 27 sierpnia 1942 w Iranie) – polski poeta, pisarz, publicysta. Urodził się w rodzinie chłopskiej. Ukończył studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego (na którym studiował od 1928). Był działaczem Polskiej Akademii Młodzieży Ludowej i współredaktorem pisma „Znicz”. W latach 1934–1935 pracował jako nauczyciel w Zakopanem, a następnie, do 1936, wykładał literaturę na Uniwersytecie Ludowym w Gaci. Po wybuchu wojny przebywał we Lwowie, gdzie 19 listopada 1939 roku podpisał oświadczenie części pisarzy polskich witające przyłączenie Kresów Wschodnich do sowieckiej Zachodniej Ukrainy, co nie uchroniło go jednak przed zesłaniem. Zmarł wkrótce po ewakuacji wojska polskiego z ZSRR do Iranu (Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojciech_Skuza#%C5%BByciorys),
  • Jan Witaszek (ur. 25 lutego 1905 w Woli Szczucińskiej, zm. 16 września 1965 w Rabce) – polski nauczyciel i działacz ruchu ludowego, poseł do Krajowej Rady Narodowej (1945–1947) oraz do Sejmu Ustawodawczego (1947–1950). Pochodził z rodziny chłopskiej. W 1926 ukończył gimnazjum w Tarnowie, a w 1932 Wydział Filozoficzny i Studium Pedagogiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 1925 działacz Małopolskiego Związku Młodzieży przy Towarzystwie Rolniczym, prowadził kursy i organizował koła młodzieży w powiecie dąbrowskim. W latach 1926–1930 skarbnik, następnie wiceprezes Akademickiego Koła Towarzystwa Szkoły Ludowej, od 1930 wiceprezes Zarządu Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej w Krakowie. Od 1931 członek Stronnictwa Ludowego, organizował prace Komisji Gospodarczej przy Zarządzie Wojewódzkim SL w Krakowie. Po ukończeniu w 1932 studiów na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego i Studium Pedagogicznego pracował jako nauczyciel matematyki. W latach 1931–1935 był redaktorem ludowego „Znicza”, w latach 1935–1937 prezesem Wojewódzkiego Zarządu Związku Młodzieży Wiejskiej „Spółdzielnia Oświatowa” w Krakowie, a w latach 1937–1939 prezesem Rady Nadzorczej związku. Współorganizował strajki chłopskie w 1932 i 1937 w powiatach olkuskim i chrzanowskim, trzykrotnie aresztowany przez policję za działalność polityczną. W czasie II wojny światowej zasiadał w tzw. trójce wojewódzkiej SL „Roch” w Krakowie. Był członkiem Komisji Gospodarczej Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego. Aresztowany przez Gestapo w 1943, zbiegł w sierpniu 1944, ponownie więziony do końca września 1944 w obozie w Płaszowie. W sierpniu 1945 objął funkcję sekretarza naczelnego Tymczasowego Naczelnego Komitetu Wykonawczego Polskiego Stronnictwa Ludowego, we wrześniu 1945 wybrany na wiceprezesa Zarządu Wojewódzkiego PSL w Krakowie. W latach 1946–1947 był również członkiem NKW i Rady Naczelnej partii. W 1945 dokooptowany w skład Krajowej Rady Narodowej, pełnił również obowiązki radnego Wojewódzkiej Rady Narodowej. W 1947 wybrany na posła do Sejmu Ustawodawczego z okręgu Kraków. W 1950 uciekł przed aresztowaniem przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ukrywał się w górach. Został pozbawiony przez Sejm mandatu poselskiego. W 1956 przystąpił do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, gdzie od 1957 zasiadał w Komisji Historycznej przy WK ZSL w Krakowie. W latach 1957–1960 uczył także w krakowskich szkołach średnich, a w latach 1961–1964 pracował jako starszy ekonomista w Przedsiębiorstwie Budowlanym w Krakowie. Poślubił Katarzynę z Gajochów, również działaczkę ludową, nauczycielkę głuchoniemych, autorkę wielu artykułów o ruchu ludowym. Pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie (Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Witaszek.(WM)
Free business joomla templates