Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Fragment spisanych legend i obyczajów

 

Chmurnicy

 

Po nieboskłonie Kościelnik w różnych porach roku płyną, lub ciężko przewalają się rozmaite gatunki chmur. Wiosną bieluśkie, delikatne jak puch aniołów to znów latem nieraz ciężkie, czarniawe jak ołów, niosące niszczycielskie burze, grady i wylewy, a za niemi wloką się klęski głodu i chorób.

A jak znów jesienią legniesz na trawniku a oczy podniesiesz w górę, nad tobą na niebie istne cuda się dzieją, istne historie. Jakieś góry olbrzymie, jakieś smoki, jakieś cudaczne postacie, a wszystko zmienia się z każdym oka mgnieniem.

Czasem znów zachodzące słońca przesłoni płachcica ciemnej chmury. Jakiż to wspaniały widok. Wokół płachcicy czerwone obrzeżenie, a na wszystkie strony wystrzelają snopy promieni, jedne krótsze, inne dłuższe, a wszystkie ze sobą misternie związane, a ty myślisz: któż to wie? a może właśnie sam Bóg Ojciec wyszedł z Nieba przez jedną chwilkę na Kościelniki popatrzeć, chmurą zasłonił swą postać, boby i tak oczy człowieka widoku Boga nie zniosły, a może od Tronu Bożego biją te promienie lub tęcza pije z morza wodę dla chmur?

Ludzie starzy wierzyli, że chmurami rządzą i holują niemi po niebie tzw. chmurnicy, silne, rosłe i brodate jakieś chłopiska, czasem nawet mające cudaczne postacie. Jak wiatr jest bardzo silny, albo jak są już sami zbytnio zmęczeni, albo sobie zaśpią, to trafiają im się „niszczycielskie  wypadki”,  zawadzą  np. niechcący  o  jakąś  górę  albo  o  wysokie  drzewo, następuje katastrofa, „oberwanie chmury” a chmurnicy lecą wtedy na łeb na szyję na Ziemię. Czasami schodzą też i dobrowolnie jak im się np. jeść porządnie zachce. Wiadomo, deszczem, śniegiem czy gradem jeszcze sobie nikt nie pojadł, a cóż dopiero takie chłopy wielkoludy, doholowują wtedy chmury do gór lub wysokich pagórków i po nich wygodnie złażą na Ziemię. I wtedy ni stąd ni zowąd pojawiają się po wsiach ni to żebracy, ni to pielgrzymi, ni to podróżni, jacyś „obcy” ani na odpustach ani na jarmarkach nie widywani, ale po wyrazie ich twarzy wyraźnie widać, że to „chmurnicy”. Bywa i tak, że nie jeden z nich od razu już u progu, z miejsca jasno sprawę stawia i wyraźnie mówi, zwłaszcza gdy samą tylko niewiastę z dziećmi bez męża w domu zastaje. „A wiecie kto ja za jeden?”, a kobieta zdziwiona podnosi rękę do czoła aby lepiej wzrok skupić i przybyszowi się przyjrzeć. „Nie poznaję” mówi zdziwiona i strwożona, a ten z miejsca „A chmurnik jestem!” Macie mi tu nasypać mąki, grochu i najrozmaitszych darów wymaga i to ostro. Teraz opowiadają, że właśnie jeden taki chmurnik nie mało narobił we wsi kłopotu, bo zażądał mleka od czarnej krowy, ale od takiej, która najmniejszej białej plamki nie ma na sobie i placka podpłomyka, a to akurat był przednówek i chleba nie było piec z czego. Goniły kobiety jedna do drugiej, ale nikt we wsi nie miał całej czarniuteńkiej krowy i podpłomyka też nigdzie nie było, a chmurnik się złościł, ale na koniec zgodził się na jakąś zamianę. Taki chmurnik skoro w chałupie pojadł i popił, a nieraz go trzeba było i nocować a byle jak spać też nie chciał tylko w izbie na słomie i pod ciepłym przykryciem, a jeszcze jak w worek bogatych jakich darów nabrał to był zadowolony i przykazywał gospodarzom, aby na swoich polach pozatykali na wysokich żerdziach pomietła, to jak będzie tędy chmury prowadził skoro dojrzy owe pomietła, ominie ich działki i od szkodliwych burz i gradów je ochroni. Toteż w tych czasach na polach widać było tu i ówdzie na wysokich żerdziach pomietła, pozatykane nawet całe snopki słomy, albo jakieś gałganki, albo szmaty czerwone, zależnie jak się tam kto z takim „chmurnikiem” umówił.

Chmurników można było poznać i po tem, że u proga nie chwalili Pana Boga, a kiedy znów przyjmowali postać dziadów proszalnych, to klękając do pacierza, żegnali się „od majkuta”, chodzili też opasani powrósłem.

Wiatry  w  Kościelnikach  wiały  od  gór  -  południowo-zachodni  wiatr  zwano  „wiater z góry”  a  wschodni - „wiater z dołu”, mroźny zimą a latem suchy. Północne zimowe wichry zwano wiatrem od Moskala.

Wielkie gwałtowne wichry wywoływali „wisielcy”, na takich wichrach właśnie diabli z piekieł wyjeżdżali po dusze wisielców. Taki wicher trwogę budził, lepiej było wtedy z domu nie wychodzić, tylko ile jest konieczna potrzeba. Modlić się nie wolno było, bo za wisielca się modlić  nie  należy.  Jakby  się  człowiek  wtedy  żegna ł „mogłoby mu rękę złamać”. Tak już trzeba było jak najmniej wychodzić na pole, w trwodze i lęku ten wicher przeczekać aż sam minie.

Kiedy był wicher i wyło w kominach, wierzyli ludzie że to „Bieda” skamli.

Bieda też kwiliła i jęczała jak się mokrymi patykami pod blachą paliło, a nieraz pod pokrywki do garnków właziła i też piszczała. „Bieda” to było coś niewidzialnego, ale bieda w kominie albo i w piecu chlebowym siedziała, a tam było jej ukochane i najwygodniejsze miejsce, bo sobie przybierała postać starej baby ale z gębą ropuchy i siedziała w kucki skulona i okryta ubrudzonym, podartym płachciskiem. Bardzo ostrożnie zaglądały kobiety do pieca chlebowego, i odpowiednią rozmową starały się Biedę wcześniej z pieca przepłoszyć, albo żeby sobie gdzieś poszła albo się zamieniła. A do komina zajrzeć to nawet i mężczyźni nie mieli odwagi, tam było niejako miejsce honorowe „Biedy”. O tej kościelnickiej „Biedzie” jest nawet kołysanka:

 

„Śpi bijda, śpi bijda, niewolo jo budzi

Pojdze bijduś, pojdze bijduś, pódziewa do ludzi”

Kiedy padał śnieg starsi opowiadali dzieciom, że to amorki robią w niebie porządki na Wilię, a że izby w niebie są duże, większe nawet jak w największym kościele to roboty jest na długi czas. Po Świętach znów kiedy śnieg padał mówili dzieciom starzy, że to Matka  Boska  przędzie a Pan Jezusek despetuje i kłaczki wełny niebieskiej za niebo wyrzuca. Tak mówili dzieciom ale i sami raczej w to wierzyli, dopiero później światowsi tłumaczyli sobie, że śnieg to jest deszcz zamrożony przez zimne wichry od Moskala.

Najwięcej grozy budziły burze. Nadejście jej przewidywali po niskim locie jaskółek, po pianiu kogutów, po iskaniu się kur, po ziewaniu i niepokoju bydła, po złośliwości much. Nadchodzącą burzę starali się ludzie odegnać wystawiając do okna obrazy świętych a szczególnie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. W czasie burzy palono gromnicę, aby zachować domostwo od spalenia piorunem, dzwoniono dzwoneczkiem loretańskim a jak go nie było, bo nie wszyscy mieli takie relikwie to dzwoniono różańcami.

Od gradu zaś miała uchronić łopata drewniana, na której chleb do pieca chlebowego wsadzano. Ustawiano ją opartą o drzwi z tej strony, z której burza nadciągała.

 

Helena Ściborowska-Mierzwina

 

 

Powrót do spisu treści nr 7

Free business joomla templates